Zbliżający się koniec roku szkolnego zawsze niesie ze sobą momenty refleksji, podsumowań i emocji. Z jednej strony to czas dumy z osiągnięć uczniów, ulgi po zakończeniu maratonu obowiązków, a z drugiej – zmęczenia, które gromadzi się przez dziesięć intensywnych miesięcy. Dla wielu nauczycieli mijający rok szkolny był szczególnie trudny. Nie tylko ze względu na codzienne obowiązki dydaktyczne, lecz także z uwagi na szereg wyzwań, które coraz mocniej odciskają piętno na naszej pracy i samopoczuciu.
Zdrowie psychiczne uczniów – cichy kryzys
Coraz częściej stajemy w obliczu czegoś, co można nazwać kryzysem zdrowia psychicznego wśród młodzieży. W mijającym roku szkolnym wielokrotnie obserwowaliśmy uczniów zamkniętych w sobie, wycofanych, nieobecnych myślami, walczących z lękiem, depresją, niską samooceną. I nie są to już sporadyczne przypadki – zjawisko to staje się normą, która niepokoi i przytłacza.
Wielu z nas, nauczycieli, stara się być czujnym i wspierającym. Ale czasem brakuje narzędzi, a czasem sił. Kiedy uczeń nie przynosi pracy domowej, nie odzywa się przez całą lekcję, unika kontaktu wzrokowego – nie można już tego zrzucić na karb lenistwa. Wiele razy próbowaliśmy dotrzeć do tych młodych ludzi – czasem skutecznie, częściej bez odpowiedzi. Zdarzały się rozmowy pełne milczenia, podczas których jedynym komunikatem był wzrok pełen bólu. Zdarzały się też wybuchy złości, agresji, rozpaczy. Za tym wszystkim kryje się ogromny bagaż emocjonalny, który uczniowie przynoszą z domu lub z przestrzeni wirtualnej – nieustanne porównywanie się w mediach społecznościowych, presja wyglądu, osiągnięć, akceptacji.
Szkoła powinna być miejscem, w którym uczeń czuje się bezpiecznie. Ale czy jesteśmy w stanie to zapewnić? Przy obecnych obciążeniach – trudno. Czasami mam wrażenie, że jesteśmy ostatnimi, którzy zauważają problem, ale nie mamy realnych możliwości, by skutecznie pomóc.
Trudne relacje z rodzicami
W pracy nauczyciela zawsze istniało napięcie pomiędzy szkołą a domem. Jednak w ostatnich latach to napięcie przybiera na sile. Zdarza się, że spotkania z rodzicami są bardziej konfrontacyjne niż wspierające. Zamiast współpracy, często obserwujemy nieufność, roszczeniowość, brak zrozumienia dla roli szkoły i nauczyciela.
W tym roku niejeden z nauczycieli spotkał się z sytuacją, które pozostawiły głęboki ślad. Rodzic, który oskarżał o „zaniżanie” ocen jego dziecka, mimo że uczeń praktycznie nie uczęszczał na zajęcia. Matka, która w rozmowie telefonicznej groziła pozwem sądowym, bo nauczyciel wpisał nieobecność w dzienniku. Rodzice, którzy pisali długie maile, domagając się szczegółowego uzasadnienia każdej oceny – ale nie dlatego, że chcieli zrozumieć, tylko dlatego, że czuli potrzebę kontrolowania. Takie sytuacje podważają autorytet nauczyciela, podcinają skrzydła, odbierają motywację do pracy.
Co gorsza, dzieci stają się wtedy zakładnikami tej napiętej relacji. Widzimy, jak niepewność w domu przenosi się na ucznia, jak podważanie nauczyciela przez rodzica powoduje chaos w systemie wartości dziecka. A przecież naszym celem powinno być wspólne wsparcie rozwoju młodego człowieka.
Nadmiar dokumentacji – biurokracja zamiast edukacji
Niewidocznym, ale niezwykle uciążliwym aspektem pracy nauczyciela jest ogrom dokumentacji. Z każdym rokiem rośnie liczba formularzy, raportów, sprawozdań, które musimy wypełniać. I chociaż każdy z nich ma swoje uzasadnienie – w teorii – to w praktyce odbiera to czas i energię, które moglibyśmy poświęcić uczniom. Zdarzało się, że siedzieliśmy po zajęciach, spisując obserwacje, analizując wyniki, przygotowując dokumenty do różnych instytucji. Nie dlatego, że tego chcieliśmy, ale dlatego, że musieliśmy. I nie chodzi tu o unikanie odpowiedzialności – chodzi o proporcje. Często praca z dziećmi została zepchnięta na dalszy plan, podczas gdy biurokracja stała się dominującym obowiązkiem. Mamy wrażenie, że ktoś, gdzieś wysoko, zapomniał, czym tak naprawdę powinna być szkoła. Że między kartą obserwacji a tabelą z danymi statystycznymi gubimy człowieka – ucznia i nauczyciela.
Zmęczenie i wypalenie zawodowe
Wszystko to – problemy uczniów, napięcia z rodzicami, nadmiar dokumentów – prowadzi do jednego: zmęczenia. Głębokiego, egzystencjalnego wypalenia, które trudno opisać, ale które zna niemal każdy nauczyciel z dłuższym stażem.
W mijającym roku wiele razy budziliśmy się rano z uczuciem niechęci, z brakiem sił, z myślą: „Znowu to samo”. Czasem czuliśmy się jak aktorzy odgrywający rolę: uśmiechnięci, zaangażowani, z pasją opowiadający o literaturze – choć wewnątrz pusty. Bywały tygodnie, gdy nie potrafiliśmy odpocząć – nawet weekend nie przynosił wytchnienia, bo myśli ciągle krążyły wokół szkoły.
Znam wielu nauczycieli, którzy planują odejście z zawodu. Nie dlatego, że nie kochają pracy z dziećmi – ale dlatego, że nie mają już sił. Poczucie bezradności, niedocenienia, ciągłego oceniania przez innych (nadzór, rodziców, media) sprawia, że pasja gaśnie. A przecież to właśnie pasja była siłą napędową tego zawodu.
Co dalej?
Mimo wszystko, kończąc ten rok, nie chcemy zostawiać tylko goryczy. Wciąż wierzymy, że zawód nauczyciela ma sens – ogromny. Widzimy to w oczach uczniów, którzy wracają po latach, dziękują, wspominają lekcje, które coś im dały. Widzimy to w chwilach, gdy uda się z kimś nawiązać kontakt, gdy ktoś odkryje w sobie talent, gdy młody człowiek zaczyna wierzyć w siebie.
Ale potrzebujemy zmian. Systemowych, głębokich, odważnych. Potrzebujemy wsparcia psychologicznego – zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli. Potrzebujemy odbudowy zaufania między szkołą a rodzicami. I przede wszystkim – potrzebujemy zrozumienia, że nauczyciel to też człowiek.
Kończąc ten rok szkolny, czujemy wdzięczność – za uczniów, którzy potrafili nas zaskoczyć, wzruszyć, rozśmieszyć. Czujemy ulgę – że przetrwaliśmy kolejny trudny rok. Ale czujemy też niepokój – co dalej? Wiemy jedno – jeśli nie zadbamy o nauczycieli, nie będziemy w stanie zadbać o uczniów. A to już nie jest tylko sprawa jednego zawodu. To sprawa przyszłości nas wszystkich.