Etyka zawodowa to termin znany i ważny. Niemniej coraz częściej, w związku z problemami kadrowymi, etyczna ocena działań i pracy nauczyciela schodzi na dalszy plan. Dyrektorzy szkół – często tylko między sobą lub w nieformalnych rozmowach – wskazują na brak etyki, by nie rzec – kultury osobistej, brak zaangażowania, pobieżność i powierzchowność realizacji zadań lub wręcz niefrasobliwość w wykonywaniu obowiązków zawodowych – niektórych nauczycieli. Niemniej jednak nie podejmują działań – „bo gdzie znaleźć nauczyciela” – szczególnie zawodowych przedmiotów lub niezwykle cennych językowców, informatyków czy fizyków.
To prawda, dużo się ostatnimi czasy – szczególnie w kręgach „okołoszkolnych” – nie ministerialno-urzędowych – mówi o brakach kadrowych – oczywiście w niektórych regionach, typach placówek (ot, choćby „przedszkolanki” jak to całkowicie w nieuprawniony sposób mówią rodzice) lub w szkolnictwie zawodowym.
Ale jednocześnie nie wspomina się o tym, jakie to rodzi skutki dla atmosfery czy inaczej mówiąc „klimatu” tej czy innej placówki. Jakie to rodzi skutki dla autentycznej realizacji idei „wszechstronnego rozwoju” ucznia, zapisanego w podstawie programowej czy też wychowawczej funkcji, przypisanej do edukacji.
A owe wyraźnie zaznaczające się braki kadrowe, prowadzą do tego, iż różne postawy i zachowania kadry pedagogicznej – nie jako całości, ale poszczególnych jednostek pozostawiają wiele do życzenia. Jak efektywnie może pracować nauczyciel, który w ciągu jednego dnia przemieszcza się do dwóch- czasami trzech szkół lub w tygodniu realizuje pensum dydaktyczne w wymiarze 35-40 godzin? Rekordziści przekraczają nawet to niebotyczne 40 godzin! Kiedy ma czas na spotkanie ze swymi uczniami, na niezbędne działania, które szkoła powinna realizować zespołowo? Nie wspominamy już o przygotowaniu ciekawych i atrakcyjnych zajęć, co związane jest z poszukiwaniem, opracowywaniem materiałów, które budziły by motywację wewnętrzną uczniów, pozwalały na rozwój zainteresowań i poszerzanie horyzontów wiedzy. Kiedy tacy nauczyciela mają czas na „rozpoznanie” potrzeb i możliwości indywidualnych każdego ucznia (cytujemy tu obowiązek zapisany w co najmniej kilku aktach prawa oświatowego) lub też udzielanie konkretnych informacji zwrotnych o poziomie osiągnięć, służących rozwojowi wychowanka.
To ci nauczyciele najgłośniej protestują przeciwko zmianom – możliwym oddolnie – na poziomie konkretnej szkoły – oceniania cyfrowego od 1 do 6 na ocenianie opisowe czy inne, wspierające ucznia. Bo na to trzeba namysłu, uwagi i czasu. A tego wszystkiego zwyczajnie brakuje – goni kolejna klasa, kolejna szkoła, kolejna klasówka do zrobienia.
To ci nauczyciele, którzy nie pochylają się nad opinią czy orzeczeniem, nic nie dostosowują – bo to wymaga – no cóż – jak wyżej: namysłu, uważności, empatii i czasu, o wiedzy nie wspominajmy.
To ci nauczyciele nie rozumieją zachowania ucznia z dysfunkcją czy niepełnosprawnością; nie mają zrozumienia dla inności a idea edukacji włączającej z zasady budzi sprzeciw.
Nie angażują się w różnorodne szkolne wydarzenia – to nie dla nich wycieczki dydaktyczne, projekty, gazetki, konkursy. Ograniczają aktywność zawodową do niezbędnego minimum czyli często tylko do realizacji lekcji, „nie tracąc” czasu na rady pedagogiczne, spotkania zespołów zadaniowych czy współpracę z rodzicami.
To wszystko boli. Szczególnie tych, którzy nie dzielą się na części, nie pracują w kilku szkołach – nie z braku możliwości, ale z poczucia obowiązku – właśnie z etycznego punktu widzenia.
Gdzie się podziewa etos pracy niejednego nauczyciela?
Owszem, zapewne u niejednego Czytelnika pojawią się wątpliwości, co do wysokości wynagrodzeń, prestiżu zawodu, nadmiernej biurokracji. To wszystko prawda. Ale prawdą jest też to, że sami widzimy bylejakość, „tumiwisizm”, „olewanie” u niejednej koleżanki czy kolegi. Bo skoro można zarabiać w dwóch – trzech placówkach to czemu nie; można „tłuc” korepetycje z nieco większym zaangażowaniem niż lekcje w szkole, to czemu nie. I na to panuje zmowa milczenia. Widzimy, komentujemy po cichu, ale nie rozmawiamy w radach pedagogicznych o tym. Często dyrektor zadowolony, że w ogóle ma nauczyciela, nie ma żadnych wymagań – unika obserwacji zajęć, „zamiata pod dywan” konfliktowe sytuacje…
Och, przepraszamy za takie gorzkie słowa – może to wycinkowy, wcale niestandardowy obrazek polskiej szkoły…Może to tylko pojedyncze przypadki…
Jeśli chociaż w niewielkim zakresie nasze obserwację się potwierdzają, to tylko chcemy zapytać: dokąd to zmierza. Quo Vadis polska szkoło?
Zapraszamy Państwa do komentowania i dyskusji na naszym facebookowym profilu.